Nowy początek - kolonizacja Marsa. Tom 1.
Rozdział 1 - Timothy

Rozdział 1 – Timothy.
W bezkresnej pustce kosmosu majestatycznie sunął Timothy – kolosalny statek kolonizacyjny, którego czarno-czerwona sylwetka odbijała światło Słońca niczym stalowe ostrze gotowe przeciąć próżnię. Jego konstrukcja była surowa, pozbawiona zbędnych detali – funkcjonalność ponad estetykę, czysta inżynieria podporządkowana jednemu celowi: dostarczeniu ludzi i sprzętu bezpiecznie na Marsa.
Kadłub, długi na prawie 200 metrów, miał smukłą, wydłużoną formę z centralnym rdzeniem, od którego odchodziły boczne moduły. Przód statku przypominał lekko spłaszczony stożek z licznymi sensorami, kamerami i
antenami komunikacyjnymi, które nieustannie monitorowały przestrzeń wokół. W samym sercu tej sekcji znajdował się mostek dowodzenia, ukryty za grubymi warstwami ochronnych paneli.
Z daleka Timothy wyglądał niczym czerwono-czarny harpun wymierzony w czerwoną planetę, symbol determinacji ludzkości do przekroczenia kolejnej granicy.
Komandor John Tvorkov siedział w fotelu dowódcy, spoglądając na panoramę kosmosu rozciągającą się za iluminatorami mostka. Miał 31 lat, jego umięśnione ciało świadczyło o latach spędzonych na treningach. Jego krótkie , brunatne włosy były lekko zaczesane do tyłu, a niebieskie oczy, były pełne powagi i zdecydowania. W mundurze wojskowym, z odpowiednimi oznaczeniami, wyglądał jak lider gotowy stawić czoła wyzwaniom. Po godzinach jednak preferował prosty, funkcjonalny strój- koszuli z logo NASA, dżinsy i wygodne obuwie sportowe.
Statek Timothy sunął przez pustkę, a jego stalowy kadłub drżał ledwo wyczuwalnie pod wpływem pracy reaktorów jonowych. Misja, do której przygotowywał się całe życie, właśnie się rozpoczynała.
Załoga była już na pokładzie – wyselekcjonowana spośród tysięcy kandydatów. Naukowcy, inżynierowie, medycy, a także pierwsi osadnicy, którzy mieli stać się fundamentem nowej cywilizacji. Dla większości z nich Timothy był ostatnim domem w drodze ku nieznanemu. Ich nowym światem miał stać się Mars.
Z głośników popłynął spokojny, kobiecy głos:
— Komandorze Tvorkov, systemy statku działają w normie. Przewidywana synchronizacja z trajektorią lądowania na Marsie nastąpi za cztery dni, osiem godzin i dwadzieścia siedem minut.
To była Agnes, sztuczna inteligencja zarządzająca Timothym. Zaprogramowana, by dbać o ich bezpieczeństwo, analizować tysiące parametrów lotu i podejmować decyzje szybciej, niż mógłby to zrobić jakikolwiek człowiek. Tvorkov przywykł już do jej głosu – był jak głos ducha uwięzionego w maszynie, pozbawiony emocji, ale uspokajający.
— Przyjąłem, Agnes. Jak wygląda stan kriokapsuł? — zapytał Tvorkov, obracając się w stronę holograficznego interfejsu wyświetlającego stan statku.
— Wszystkie jednostki biologiczne wybudzone. Poziom adaptacji do warunków mikrograwitacji wynosi 94%. Brak poważnych efektów ubocznych.
To była dobra wiadomość. Niektórym członkom załogi trudno było przystosować się do życia w przestrzeni kosmicznej, zwłaszcza po miesiącach w kriostazie.
Mostek statku tętnił życiem. Główna oficer misji, Aya Takahashi 28 letnia Japonka, która przez kilka lat studiowała i pracowała w USA. Posiadała smukłą ale sprawną fizycznie sylwetkę. Jej długie, czarne włosy często były związane w kucyk, a ciemnobrązowe oczy podkreślały delikatne okulary. Aya jest członkiem jednym z członków załogi Komandora Tvorkova, jego najlepszą przyjaciółką i niezawodnym kompanem w boju. Przeglądała raporty biomedyczne przy stanowisku nawigacyjnym.
Kapitan techniczny, Hiroshi Takeda, jak zwykle sprawdzał systemy podtrzymywania życia. Dr Lucas Benet, astrobiolog, był pochłonięty analizą danych o warunkach atmosferycznych na Marsie, które co godzinę aktualizowały się dzięki sondom orbitującym wokół planety.
— Za cztery dni staniemy się częścią historii — odezwała się Takahashi, odrywając wzrok od ekranu.
Tvorkov kiwnął głową, ale nie odpowiedział od razu. Czuł ciężar tej misji bardziej niż ktokolwiek inny. Wszyscy wiedzieli, że nie wrócą na Ziemię. Mars miał stać się ich nowym domem, niezależnie od tego, czy będą tam żyć, czy umrą.
— Jak tam morale? — zapytał, zmieniając temat.
— Dobrze, komandorze. Ludzie są podekscytowani, ale pojawiają się pierwsze napięcia. To normalne, niektórzy wciąż czują się nieswojo po wyjściu z kriostaty. Rozmawiałam z doktorem Velasquezem, zalecił dodatkowe sesje adaptacyjne.
— Dobrze, żebyśmy nie mieli pierwszego kryzysu jeszcze przed lądowaniem — mruknął Tvorkov.
Takeda nagle odwrócił się od swojego terminala.
— Komandorze, mamy mały problem z systemem wentylacyjnym w sektorze C. Agnes przekierowała obieg, ale będę musiał sprawdzić to osobiście.
— Idź. Nie chcę ryzyka, że coś zawiedzie po lądowaniu.
Takeda skinął głową i opuścił mostek.
Tvorkov westchnął i oparł się w fotelu. Cztery dni. Potem atmosfera Marsa, burze pyłowe, pierwsze kroki na nowej ziemi. Życie, które znali na Ziemi, już się skończyło. Teraz liczyło się tylko przetrwanie i zbudowanie nowego świata.
— Komandorze, czy mam uruchomić symulację lądowania dla załogi? — zapytała Agnes.
— Tak, niech wszyscy przejdą ją przynajmniej dwa razy. Nie chcę niespodzianek.
Holograficzny wyświetlacz rozbłysnął szczegółowym planem lądowania. Główne statki transportowe miały oddzielić się od Timothy’ego i zejść w kierunku powierzchni, automatyczne drony dostarczałyby pierwsze moduły bazy, a zespoły ludzi miały rozpocząć terraformowanie nowego domu.
Było jeszcze tyle rzeczy do zrobienia, ale teraz liczyło się jedno: lądowanie. Bo jeśli coś pójdzie nie tak, cała ta misja – całe ich marzenie o nowym początku – może skończyć się, zanim na dobre się zacznie.