top of page

Nowy początek - kolonizacja Marsa. Mors-1

Nowy początek Część 2

Rozdział 1 – Nowe priorytety

 

Tvorkov przeciągnął dłonią po zmęczonej twarzy i spojrzał na ekran przed sobą. Centrum dowodzenia kolonii tętniło cichą aktywnością – technicy pracowali przy terminalach, analizując dane z pierwszych dni na Marsie. Raporty piętrzyły się w systemie, a on musiał nadrobić zaległości.

 

Na głównym ekranie widniał podsumowany stan kolonii:

 

Zasoby tlenu: stabilne

 

Poziom energii: 84% (ładowanie z paneli słonecznych)

 

Postęp w montażu MWR-7: 65%

 

MWR-7 to mobilna jednostka zaprojektowana do wydobywania wilgoci z atmosfery Marsa i lodu podpowierzchniowego. Wyposażona w zaawansowane systemy filtracji i kondensacji, zapewnia ciągłe dostarczanie wody do kolonii.

Stan pojazdów: Orzeł – uszkodzony, łaziki – sprawne

 

Druk 3D – dostępne zasoby: 92%

Tvorkov podparł się na dłoni i zamyślił. Trzeba było działać.

— Williams, Chan, macie zadanie. — powiedział do interkomu. — Składacie naszego robota humanoidalnego. Pliki projektowe są w bazie, drukarka 3D jest do waszej dyspozycji.

 

— W końcu coś ciekawego — odezwał się James Williams, główny inżynier kolonii. — Jakiej klasy ten robot?

 

— Pełnowymiarowy, z modułem AI do wspomagania operacji na powierzchni. Potrzebujemy go jak najszybciej.

 

— Rozumiem. W takim razie drukujemy.

 

Min-Seo Chan, ekspert od systemów SI, spojrzał na Tvorkova przez kamerę interkomu.

— Jaką osobowość ma mieć ten robot?

 

Tvorkov spojrzał na niego z lekkim rozbawieniem.

— Taką, która nie zacznie nas wszystkich podważać i filozofować nad sensem istnienia.

 

— No to będziemy musieli dostroić system.

 

Tvorkov wrócił do analizy. Kolejna sprawa – MWR-7, maszyna do odzyskiwania wody z lodu.

 

— Jak postępy w montażu MWR-7? — zapytał, zwracając się do zespołu inżynierów.

 

Williams sprawdził odczyty.

— 65% ukończenia. Większość systemów działa, ale nadal podłączamy moduły filtracyjne i układ pomp. Jeśli nic się nie spieprzy, powinniśmy uruchomić testowy pobór wody w ciągu 48 godzin.

— Przyśpieszcie, ale bez fuszerki — polecił Tvorkov.

 

Ostatnia kwestia – naprawa Orła.

— Technicy, wasze zadanie to Orzeł. Chcę go gotowego do lotu jak najszybciej.

— Oceniliśmy straty — zameldował jeden z techników. — Osłona silnika wymaga dodatkowego wzmocnienia, a systemy nawigacyjne trzeba skalibrować od zera. To nie potrwa godzinę.

 

— Ile czasu?

 

— Dwa, może trzy dni.

 

Tvorkov skinął głową.

— Dobra, do roboty. Chcę mieć aktualizacje na bieżąco.

 

Odłożył tablet i spojrzał na rozciągający się za panoramiczną szybą Mars. Pierwszy kryzys mieli za sobą, ale to był dopiero początek.

 

Tvorkov przeciągnął się i zerknął na ostatni punkt raportu – rozbity łazik, który znajdował się około 20 kilometrów od kolonii. Stracili go podczas burzy pyłowej, a choć nie był to kluczowy sprzęt, każda maszyna na Marsie była na wagę złota.

 

Nacisnął przycisk na interkomie.

— Kapitanie Takahashi, masz zadanie.

 

Po chwili w głośniku rozległ się spokojny, rzeczowy głos Haruto Takahashiego.

— Słucham, komandorze.

 

— Weź wolny transportowiec i poleć odzyskać łazik, który rozbił się 20 kilometrów od kolonii. Jest w raporcie jako „strata sprzętowa nr 4”.

— Stan maszyny? — zapytał Takahashi.

 

— Nieznany. Możliwe, że wystarczy podłączyć zasilanie i przyholować go do kolonii, ale nie wykluczam, że jest bardziej uszkodzony. Zabierz ekipę techniczną na wszelki wypadek.

 

— Zrozumiałem. Za ile mamy startować?

— Jak najszybciej. Im dłużej tam leży, tym większa szansa, że Mars zrobi z niego kupę bezużytecznego złomu.

 

— Rozumiem. Wyruszamy w ciągu godziny.

 

— Dobrze. Zdaj raport po powrocie.

 

Tvorkov wyłączył interkom i spojrzał na ekran głównego terminala. Zadania zostały rozdane. Teraz pozostawało tylko czekać na efekty.

Ambulatorium – spotkanie z ocalałymi

 

Tvorkov wszedł do sali ambulatorium. W powietrzu unosił się zapach środków dezynfekujących, a cichy szum aparatury monitorującej funkcje życiowe pacjentów nadawał pomieszczeniu monotonny rytm.

 

Kapitan Foster leżał na łóżku, ale był już przytomny. Gdy zobaczył Tvorkova, podniósł się na łokciach i posłał mu zmęczony, ale szczery uśmiech. Generał Sokołow, leżący na sąsiednim łóżku, wyglądał gorzej – bandaż na głowie, poszarzała twarz i wyraz niezadowolenia, który nie zmienił się nawet po tym, jak ledwo uszedł z życiem.

 

— Komandor. — Foster skinął mu głową. — Dobrze cię widzieć.

 

— Ciebie też, kapitanie. — Tvorkov podszedł bliżej. — Jak się trzymacie?

 

— Bywało lepiej. — Foster westchnął, opadając na poduszkę. — Ale mogło być gorzej… dzięki tobie i twoim ludziom.

 

Tvorkov nie skomentował, tylko skinął głową. Sokołow, który do tej pory milczał, w końcu się odezwał.

— Nie potrzebowałem ratunku.

 

Jego głos był szorstki, choć słabszy niż zwykle. Tvorkov przeniósł na niego wzrok.

— To dobrze, bo nie mieliśmy w planach go oferować. Po prostu cię zabraliśmy.

 

Sokołow zmrużył oczy, jakby ważył, czy warto kontynuować tę rozmowę. W końcu odwrócił wzrok, mrucząc pod nosem:

— W każdym razie… nie pozwoliłem wam tam zginąć.

To było najbliższe „dziękuję”, na jakie było go stać. Tvorkov nie zamierzał tego ciągnąć.

 

— Lekarze mówią, że wkrótce wrócicie do pełni sił. — Spojrzał na Fostera. — Ale zakładam, że nie będziesz czekał, aż ktoś ci oficjalnie pozwoli wstać z łóżka?

 

Foster uśmiechnął się lekko.

— Dobrze mnie znasz.

 

— Niestety.

 

Obaj parsknęli cicho.

 

— A jak stan kolonii? — zapytał w końcu Foster, bardziej poważnym tonem.

 

— Sytuacja jest pod kontrolą. MWR-7 prawie gotowy, Williams i Chan pracują nad robotem, Kang nadzoruje panele słoneczne, a Takahashi leci po wasz rozbity łazik. A ja… — Tvorkov skrzyżował ręce na piersi. — Ja tu siedzę i upewniam się, że nie planujecie mi tu zaraz zemdleć i narobić problemów.

 

Foster przewrócił oczami.

— Brzmi, jakbyś miał pełne ręce roboty.

 

— Nie bardziej niż zwykle.

 

Sokołow nadal milczał, ale Tvorkov widział, jak lekko zaciska dłoń na kocu. Przełknął dumę, ale niesmak mu pozostał.

— Nie powinniście byli tam być. — Jego głos brzmiał teraz bardziej sucho niż wrogo.

 

Tvorkov spojrzał na niego uważnie.

— A jednak byliście. I dobrze, że dotarliśmy na czas.

 

Sokołow nie odpowiedział.

 

— Odpoczywajcie. Wkrótce was potrzebujemy.

 

Odwrócił się i ruszył do wyjścia, zostawiając ich w ciszy.

Tvorkov zatrzymał się w progu, jakby coś sobie przypomniał. Obrócił się z powrotem w stronę Fostera.

 

— Ta jaskinia… — rzucił, krzyżując ręce na piersi. — Jaka była duża?

Foster uniósł brwi, zaskoczony pytaniem.

— Wystarczająco, żeby pomieścić pięć osób i dać osłonę przed burzą. Ale głębiej nie wchodziliśmy.

 

— Ściany? Stabilne? Widać było jakieś pęknięcia?

 

Foster zamyślił się na chwilę.

— Nie zauważyłem większych pęknięć, ale ciężko powiedzieć bez dokładniejszego badania. Skała wyglądała na solidną, a wejście było osłonięte, więc nie dostawało się tam zbyt wiele pyłu. Temperatura była bardziej stabilna niż na zewnątrz, co już jest plusem.

 

Tvorkov skinął głową.

— Może się przydać.

 

— Do czego?

 

— Myślałem o jakimś miejscu do zabezpieczenia sprzętu krytycznego.

 

Foster uniósł brwi.

— Mówisz o magazynie?

 

— Raczej o schronie.

 

— Dla ludzi?

 

— Nie. — Tvorkov spojrzał na niego znacząco.

— Dla systemów komputerowych. A konkretnie – dla komputera kwantowego.

 

Foster odchylił głowę na poduszkę i zagwizdał cicho.

— No proszę… To miałoby sens. Jeśli faktycznie jest stabilna i dobrze osłonięta, może być najlepszym miejscem, żeby chronić coś tak wrażliwego.

 

Tvorkov skinął głową.

— Pomyśl o tym. Jak będziesz w stanie, wybierzemy ekipę i wrócimy tam, żeby dokładnie ją zbadać.

 

Foster uśmiechnął się lekko.

— Znasz mnie. Jak tylko mnie stąd wypuszczą, jestem gotowy.

Tvorkov nie skomentował, ale w jego oczach było widać satysfakcję.

 

— Dobra. Odpoczywaj. Wkrótce się tym zajmiemy.

bottom of page